I tak popłynęłam na..."wiklinowaniu" :) Od zawsze pałałam dużą namiętnością do koszyków różnych, różnistych, ale nie jest to najtańsza miłość, więc...trzeba sobie jakość zaspokoić ten deficyt.
Oto moje wiklinowe szaleństwo z papieru, zbędnego, niepotrzebnego i generalnie nie do użytku.
Prace może jeszcze nie najładniejsze, ale pierwsze koty za płoty...no może nie takie pierwsze, bo te całkiem debiutanckie nie nadają się do publikacji :) Choć syn mój ukochał sobie takie jedne coś, co miało być koszykiem i czule nazwał "gniazdem" :)
Przy okazji dużo dowiedziałam się o możliwościach swoich palców, katalogów, wykałaczki i papieru.
Niektóre z koszy są lakierowane. Uzyskują wówczas twardość jak tradycyjne wiklinowe kosze. Te bez lakierowania uzyskują ciekawą miękkość i są dość plastyczne.
Zabawa bardzo przyjemna choć dość czasochłonna. Wyplatanie takiego koszyka to kilka ładnych godzin, ale frajda co nie miara. Nie wiem, czy bardziej cieszy mnie sam kosz, wyplatanie czy fakt, że powstał z tego co miało iść do wyrzucenia. Nic z tego!
I tak śmieci na świecie dużo to, Moje Drogie Gazety, popracujecie jeszcze trochę jako kosze na wszystko i nic, a ja, dzięki Wam, mogę utrzymać porządek w wielu miejscach domu :)
Wszyscy korzystają - środowisko, moje sumienie, szafy... :)
Dajcie znać, czy Wam się podoba i ...czy zaprosicie któryś z koszy do swojego domu....
i tak mnie jakość na miłość wzięło... :)
A tak wygląda proces twórczy... :)
Świetne! Bardzo mi się podoba! :-)
OdpowiedzUsuń